Od wprowadzenia rewolucyjnych zmian na Uber Eats minął już ponad miesiąc. Czas więc najwyższy, żebym opisał Wam te kilka pełnych emocji tygodni, a także zrecenzował nowy system stawek, w jakim przyszło nam pracować. Chciałoby się też opisać szczegółowo, jakie są obecnie zasady wyceniania naszej pracy. To jednak nie jest możliwe ani teraz, ani zapewne nie będzie możliwe nigdy. Niemniej dostałem w tym czasie sporo kursów i – mimo wszystko – niemało z nich zrealizowałem. Mogę więc już się pokusić o podzielenie się z Wami kilkoma obserwacjami, a także odnieść się do pojawiających się gdzieniegdzie różnych teorii dotyczących wyceniania kursów.
Emocjonalny rollercoaster Ubera
Trzeba przyznać, że od 21 października kiedy ogłoszono rychłe wprowadzenie zmian, kurierzy znaleźli się na swoistym emocjonalnym rollercoasterze. Na skutek celowych działań, ale też ludzkich błędów pracowników Uber Eats, kurierzy wsiedli do wagoników, które dość często zmieniały kierunek swojej jazdy. Od kompletnego rozczarowania po entuzjazm i oczywiście w drugą stronę. Tras było zresztą kilka, bo nowy system w dość różny sposób wpływa na sytuację poszczególnych kurierów. Ich reakcje zależne były nie tylko od doświadczenia i stylu pracy, ale też miejscowości w jakich jeżdżą.
Ogłoszenie zmian
Pierwsze różnice pojawiły się więc już w poniedziałek 21 października, kiedy to Uber wysłał pierwszą wiadomość o nadchodzących wkrótce zmianach. Przypomnijmy, że głównym akcentem tej wiadomości, było – od dawna oczekiwane – odtajnienie nam miejsca klienta. O skasowaniu mnożników i wprowadzeniu tzw dynamicznych stawek wspomniano niejako w drugiej kolejności. Kurierzy nie mający dużego doświadczenia zareagowali więc raczej entuzjastycznie. Skupiali się oni na pierwszej części wiadomości. Ci będący już w branży dłużej (a szczególnie Ci, którzy przeżyli już takie zmiany w Wolt) byli raczej sceptyczni. Wystarczy zresztą przeczytać mój tekst z tamtego okresu, w którym wskazywałem, że nadchodzące zmiany nie wróżą dla nas za dobrze.
Jak się okazało rewolucja miała być wprowadzona za tydzień – w poniedziałek 28.10. Stało się to jasne już w piątek, kiedy na naszych kontach pojawiły się wyjątkowo atrakcyjne bonusy. Trzystopniowe questy o niezwykle imponujących kwotach. Według nich mogliśmy otrzymać dodatkowo 150 czy nawet 200zł dziennie. Siłą rzeczy musiały one wzbudzić entuzjazm nawet tych najbardziej sceptycznych kurierów. Jedynie część dostawców, z niektórych mniejszych miejscowości, zanurzyła się ze swoimi wagonikami w mule, bo otrzymali co prawda dobrze płatne, ale prawie niewykonalne wyzwania tygodniowe. Dla nich już wtedy stało się jasne, że ich sytuacja finansowa pogorszy się, choć jeszcze nie mieli świadomości jak bardzo.
Entuzjazm większości zresztą dość szybko – bo już w niedzielę – został wygaszony. Z questów nagle zniknął pierwszy próg. Taki stan rzeczy powodował, że wszyscy kurierzy traktujący Uber Eats raczej jako pracę dodatkową, też będą mieli problem z uzyskaniem jakichkolwiek dodatkowych pieniędzy poza tym co sobie wyjeżdżą za kursy.
Black Monday
Wreszcie nastał poniedziałek i nowy system miał wejść do Ubera. I tak jak z zaciekawieniem ruszyłem z rana na miasto, tak też szybko (bo już po pierwszym kursie) wróciłem do domu i przesiadłem się na Wolta. Otóż – z jakiegoś powodu – zmiany weszły w życie tylko w części. Tej najgorszej części. Ani nie widzieliśmy dokąd jedziemy, ani też nie było żadnych dynamicznych stawek. Po prostu jedyną zmianą było zniknięcie jakichkolwiek mnożników. Zapewne był to błąd programistów przy wprowadzaniu nowego systemu. Ja jednak po 4 latach w branży nie mam za krzty zaufania do tych firm, tak więc nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że ten dzień miał tylko wysondować, jak niskie stawki jesteśmy w stanie przyjąć, gdy już pojawią się dynamiczne wyceny.
D-day
We wtorek błędu już nie było. Rewolucja się dokonała i rzeczywiście mogliśmy zobaczyć, jak teraz będzie to wyglądało. Pierwsze co się rzuciło w oczy, to fakt, że nie do końca wywiązano się z ujawnienia miejsca klienta. Ok, rzeczywiście na mapie pojawia się ten punkt, ale adres klienta dalej dostajemy teraz dopiero po odbiorze zamówienia. Zmuszeni jesteśmy więc do zadowolenia się tylko przybliżonym określeniem lokalizacji. Podane mamy tylko jakieś okoliczne ulice. Często żadna z nich nie jest ulicą adresu klienta. To jest oczywiście drobiazg. Znając jako tako topografię swojego miasta, rzeczywiście wiemy, gdzie mniej więcej klient będzie i zasadniczo zazwyczaj to wystarcza. Szkoda tylko, że informacja ta znika już po zaakceptowaniu kursu.
Inna rzecz, którą Uber obiecywał, a w praktyce została wprowadzona tylko częściowo, to wyświetlanie stawek. Poinformowano nas, że będą one widoczne netto. W rzeczywistości stawki faktycznie (przy akceptacji kursu) są podane bez VAT. W przychodach jednak widnieją już dalej w starym – trudnym do uzasadnienia – stylu, czyli z doliczonym VATem. Uber nie tylko nie zrezygnował więc ze swojej irytującej praktyki, ale też wprowadził dodatkowe zamieszanie, pokazując nam różne kwoty za ten sam kurs.
Wysokość stawek
Oczywiście nas najbardziej insertowało to, ile Uber będzie płacił za poszczególne kursy. Tu pojawiło się spore zaskoczenie. Rozstrzał cenowy dotyczący podobnych – w zasadzie – kursów był przeogromny. Na forach przewijały się screeny z kursami wycenionymi poniżej wszelkiej krytyki. Z drugiej jednak strony wyobraźnię rozbudzały screeny z niezwykle imponującymi stawkami, gdzie kurierzy otrzymywali wynagrodzenie zdecydowanie większe niż te, na które mogliby liczyć wcześniej, czy też na jakiejkolwiek innej aplikacji.
Tego dnia moje pierwsze wrażenie było takie, że większość kursów dostałem po stawkach zbliżonych do tych ze starego systemu. Pojawiło się też kilka kursów słabo płatnych i zdaje się nie miałem żadnego z jakąś wybitną wyceną. Przyjmując, że zrobi się choć pierwszy poziom questa mogłem więc być pewny, że zarobię dużo lepiej niż przed zmianami. Nie robiąc go wyszłoby gorzej.
Super questy robiły temat
Ten pierwszy tydzień ogólnie był ciągłym wahaniem nastrojów. Widzieliśmy już, że kursy potrafią się bardzo różnić. Obok sensownych zleceń, dostawaliśmy też takie – nazwijmy to wprost – wręcz oburzające. Niemniej na koniec dnia, Ci kurierzy, którzy mogli Uberowi poświęcić parę godzin mogli być zadowoleni. Questy rekompensowały nawet tym kurierom, którzy nie przebierali szczególnie w zamówieniach. Mój wagonik jechał raczej w górę.
Wielkie rozczarowanie
Niestety tylko do piątku, kiedy to pojawiły się nowe, dużo słabsze questy na kolejny tydzień. Co gorsza w następnych dwóch tygodniach były one jeszcze bardziej pogarszane. Ruch na aplikacji też pozostawiał wiele do życzenia. Zarobki były bardzo słabe, jeśli porównać je na przykład do podobnej pory w zeszłym roku. Wtedy już od kilku tygodni mieliśmy świetne mnożniki i rewelacyjne questy. Ja, podobnie zresztą jak – pewnie – większość dostawców, z coraz bardziej tęsknym spojrzeniem wypatrywałem opóźniającą się w tym roku premierę Drwala w Maku.
Premiera Drwala
Kilka dni przed tym dniem Uber ogłosił nam, że możemy się spodziewać pięciozłotowej dopłaty do każdego zamówienia z McDonald’s od środy do niedzieli (w obydwu tygodniach). Wspomniano również o atrakcyjnych questach. No cóż, nie tylko questy nie były atrakcyjne, ale też w dniu pierwszej premiery przez pierwsze kilka godzin nie działała obiecana dopłata. Przypadek, błąd ludzki? Może, a może nieudolna próba wykorzystania utajnionych stawek, zakończona oddaniem „zaiwanionych” pieniędzy, tylko dlatego, że Uber nie wyrabiał się z zamówieniami.
Niemniej trzeba przyznać, że skończony właśnie okres drwalowego szaleństwa wypadł na Uberze bardzo dobrze. Mimo, że nie wychodziłem z domu z założeniem, że skupiam się na tej apce, to jednak od czasu premiery Drwala na Uberze zarobiłem dwa razy więcej kursów, niż na pozostałych platformach. Zamówienia z Wolta, nie mówiąc już o Bolcie stawały się po prostu dodatkiem do tych uberowych. W dni z gorszą pogodą coraz więcej kursów miało bardzo dobre stawki. Coraz częściej też zdarzały się perełki. Pewnego dnia trafiłem nawet perłę w koronie, gdy za potrójne zlecenie, z którym uporałem się ostatecznie w 70 minut otrzymałem ponad 130zł brutto.
Nasz rollercoaster jedzie dalej i już widać, że niedawno minęliśmy punkt kulminacyjny. Teraz spróbujmy się zastanowić co wpływa na wysokość stawek w poszczególnych kursach.
Jak działa ten system?
Wprowadzenie dynamicznych stawek wiązało się de facto z ich utajnieniem. W związku z tym, tak długo jak długo platforma nie zdecyduje się szczegółowo opisać, jak działa wycena, tak długo pozostaną nam domysły. Oczywiście nie ma co liczyć na to, że do takiej sytuacji dojdzie. Uber i tak znacznie szerzej opisał składniki wyceny kursów niż Wolt, który utajnił stawki rok temu. Nie chcę się powtarzać i przeciągać przesadnie tego artykułu, tak więc jeśli nie zapoznaliście się z tą listą, to odsyłam do mojego poprzedniego tekstu.
Na chwilę obecną mam w nowym systemie zrobione ponad 150 dostaw, a drugie tyle odrzuciłem. Jest więc już całkiem przyzwoita próba, żeby pokusić się o jakieś wnioski. Niektóre rzeczy są pewne, inne to tylko mniej lub bardziej prawdopodobne domysły. Niemniej pokusiłem się o stworzenie swojej wizji jak ten system może działać i też tym tu będę się chciał z Wami podzielić.
Zacznijmy od tego co już wiemy
Kwota pokazywana na zamówieniu jest netto. Dystans natomiast jest wyliczany na podstawie mapy Ubera, która – powiedzmy sobie – jest mocno niedoskonała. Na szczęście dużo częściej myli się na korzyść kuriera niż platformy. W przypadku dostawców na rowerach różnice dystansu wskazanego w oknie zamówienia, a rzeczywiście przejechanej trasy, mogą być znaczące. Rzeczywiście przejechaną odległość widzimy natomiast w podsumowaniu kursu. Rzuca się to w oczy szczególnie w tych kursach, w których w międzyczasie robimy też zamówienia z innych appek, lub z innego powodu zboczymy z trasy.
Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgadzają, ale jestem mocno przekonany, że Uber płaci obecnie za cały dystans, czyli również za dojazd do restauracji. Oczywiście mam tu na myśli dystans wskazany na zamówieniu przejazdu – nie wie przecież jaką pojedziemy drogą. Jestem też przekonany, że jest to pełna stawka, a jeśli nie, to różnice w wycenie dojazdu i dostawy są niewielkie. Oczywiście, także i mi zdarzały się kursy, po których zaczynałem mieć wątpliwości, czy aby na pewno tak jest. Były to jednak bardzo rzadkie wyjątki. Przy tak zmiennych wycenach kursu takie anomalie mogą się po prostu zdarzyć z innego powodu. Gdyby Uber nie płacił za dojazd wówczas większość dostaw, które wykonaliśmy po długim dolocie do knajpy, powinny wypadać słabo, a tak nie jest. Zwykle wypadają relatywnie podobnie, co kursy przeciwne, czyli odbiór gdzieś obok i dostawa na reszcie dystansu.
Maksymalna kwota za kurs
Obserwując screeny zamówień wrzucane przez kurierów na facebooku, nie sposób było nie zwrócić uwagi na powtarzające się zamówienia z kwotą równych 40zł lub ich wielokrotności (w przypadku kursów łączonych). U mnie też te najwyższe propozycje jakie dostałem, były właśnie na za takie pieniądze. Wydawało się więc w zasadzie pewne, że jest to maksymalna stawka za pojedynczy kurs, jaką Uber Eats proponuje w nowym systemie. Później jednak pojawiły się informacje o kursach mających te kwoty przekroczyć. Niestety w tym przypadku nie widziałem screenów z zamówienia, tylko te z podsumowania kursu. Te mogą natomiast być mylące, gdyż Uber zazwyczaj kursy łączone pokazuje wybierając tylko jeden z nich. Można więc odnieść wrażenie, że kurs był pojedynczy, a w rzeczywistości był podwójny.
Tak czy inaczej można przyjąć, że docelowo to właśnie 40zł netto jest stawką maksymalną. Ewentualnie możemy zastrzec tu, że być może, w wybitnie szczególnych okolicznościach, Uber jest jednak skłonny dołożyć jeszcze kilka zł, lub że w niektórych miastach limit jest większy.
Moja wizja nowego systemu
OK, zastanówmy się więc, w jaki sposób Uber może nam wyliczać stawki za kursy. Zacznijmy może od tego, że algorytm wycenia kurs dokonując działania mnożenia z kilku zmiennych. Mnożenie jest przemienne, jego kolejność działań nie ma znaczenia. Nie ma więc też znaczenia co przez co mnoży. Ba, robi to zresztą w ułamku sekundy. Żebyście jednak mogli jakoś możliwie łatwo zrozumieć moją wizję, ułożę te działania w pewnym ciągu, tak aby się to w miarę logicznie kleiło.
Rdzeń stawki
Jako rdzeń stawki rozumiem podstawową wycenę całego kursu. Nie jest to podstawa, czy też baza jak na innych platfrormach (czyli kwota za odbiór+kwota za dostarczenie zamówienia). Jest to wypłata jaką Uber zaproponuje, gdy nie będą zachodzić żadne dodatkowe czynniki, które mogą zwiększyć wycenę.
Co ciekawe, budowę rdzenia stawki oparłem na teorii, co do której na początku byłem bardzo sceptyczny. Kolega Jacek Jerczy napisał mi, że jego zdaniem nowe stawki są wyceniane według czasu jaki Uber przewiduje na dostawę. Początkowo wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przyzwyczailiśmy się do tego, że stawki w delivery oparte są zawsze na bazie i kilometrówce. Obecnie jednak muszę przyznać, że w tych propozycjach kursów widać zaskakująco dużą korelację przewidywanego czasu kursu, a jego wyceny. Zależność wydaje się mocniejsza, niż pomiędzy dystansem dostawy a jej wyceną.
Jeśli się głębiej zastanowić takie rozwiązanie ma rzeczywiście duży sens. Zwróćcie uwagę, że większość czynników wpływających na wycenę, podanych nam przez Ubera, ma wpływ właśnie na czas wykonywania kursu. Co więcej, wśród nich kilkukrotnie pojawia się odwołanie do podobnych kursów z przeszłości. Gdyby chodziło o sam dystans, wówczas to co miało miejsce kiedyś, nie miało by większego znaczenia, przy wycenie bieżącej dostawy. Przyjmijmy więc, że kluczem do wyceny rdzenia stawki, jest właśnie prognozowany czas dostawy. A ten jest szacowany na podstawie wielu zmiennych, głównie tych opisanych nam w wiadomości, gdy ogłaszali zmiany. Jacek napisał, że jego zdaniem stawką do jakiej Uber Eats się odnosi jest 30zł na godzinę. Osobiście myślę, że to zbyt optymistyczne podejście i stawka w wersji podstawowej jest nieco niższa.
Status realizacji kursu
Rozumiem przez to poziom ryzyka (występującego w momencie wysłania propozycji kursu), wystąpienia sytuacji, że zamówienie nie zostanie dostarczone klientowi na czas. Żeby to lepiej zobrazować, wprowadzę tu zupełnie hipotetyczną skalę ryzyka, jaką mógłby sobie Uber ustalić
Poziom 1: status bezpieczny – aplikacja ma jeszcze relatywnie dużo czasu na znalezienie kuriera, który dotrze z dostawą na czas. W tym okresie puszczamy kurierom propozycje zawierające tylko rdzeń stawki.
Poziom 2: Status niepokojący – czas mija, nikt nie bierze zamówienia. Wciąż zapewne dostarczymy zamówienie na czas. Warto już by było jednak, żeby ktoś to w końcu wziął. Sam rdzeń nie wystarcza, musimy go podnieść o jakiś %
Poziom 3: Status zagrożony – to już koniecznie ten czas aby ktoś wziął to zamówienie. Jeśli zaraz tego nie zrobi zapewne nie dostarczymy na czas. Rdzeń mnożony jest już o znaczącą wartość.
Poziom 4: Status krytyczny – Pojawia się obawa nie tylko o spóźnienie, ale w ogóle o realizację danego kursu. Dajemy stawkę nie do odrzucenia.
Takich statusów oczywiście fizycznie nie ma. Mogą to być po prostu wartości liczbowe, zmieniające się – nie tylko zresztą – wraz z biegnącym czasem, ale też okolicznościami. Zmianami pogody, ruchu drogowego, czy dostępności kurierów w danym rejonie. Zapewne więc jest to raczej jakiś wykres niż skala.
Status vs Rdzeń
To co jest w tym systemie bardzo charakterystyczne, to fakt, że status realizacji jest zdecydowanie ważniejszy niż rdzeń stawki. W związku z tym, ma większy wpływ na wycenę kursu, niż czas przewidziany na zamówienie, nie mówiąc już o dystansie kursu. W efekcie może się zdarzyć, że czterokilometrowa dostawa będzie nawet dwa razy lepiej płatna, niż kurs na dystansie nawet 10km. Taka kolej rzeczy powoduje, że w niezwykle sprzyjających warunkach, możemy dostać niesamowite kombosy, gdzie na podobnej trasie wieziemy nawet 3 zamówienia po maksymalnej stawce. Tak było gdy odbierałem 3 zamówienia z Centrum (dwa z jednej knajpy) i wszystkie wiozłem praktycznie na tę samą ulicę. Dostałem za ten kurs łącznie ponad 130zł brutto. Co więcej jeden z tych kursów nie dodał mi zupełnie nic do dystansu, a jednak Uber zaproponował mi go za ponad 30zł netto.
Na koniec rozważania na temat mojej wizji tego systemu mam jeszcze jedno zastrzeżenie. Myślę, że nie jest tak, że system musi zaczynać od pierwszego poziomu statusu zamówienia. Jeśli warunki są ekstremalne, albo z innych powodów dla algorytmu jasne jest, że kurierów jest mniej niż zamówień. Może on wszystkie, albo większość zamówień traktować od razu jako niepokojące, czy zagrożone.
Teoria odrzucanych zamówień
Najczęściej powtarzaną teorią dotyczącą nowego systemu jest taka, że wycena zamówień rośnie przy kolejnych odrzuceniach przez kurierów. Zasadniczo nie da się ukryć, że taka obserwacja jest uzasadniona. Ostatecznie przecież kolejne odrzucenia zamówień powodują, że status zamówienia stopniowo się pogarsza. Jest to jednak efekt systemu a nie jego sedno.
Jestem przekonany, że system musi być bardziej skomplikowany i może wyglądać na przykład tak jak Wam wyżej opisałem. Świadczyć o tym może kurs, który wrócił do mnie po kilku minutach. Według tej teorii powinien być już po lepszej stawce – niestety nic takiego nie miało miejsca. Stawka była dość podobna, mimo że ja byłem nawet nieco dalej niż przy pierwszym wezwaniu. Dlaczego tak się stało? Ano zapewne algorytm Ubera wciąż jeszcze czuł się komfortowo z tym zamówieniem. Dalej mógł więc pozwolić sobie na szukanie chętnego do zrobienia go po niskiej stawce. Przypuszczam, że w okresach typowej letniej plaży, zamówienie może być odrzucone i z 10 razy, a stawka nie wzrośnie. Podniesie się tylko dopiero gdy – jakimś cudem – czas na szukanie kuriera, rzeczywiście zacznie się niepokojąco kurczyć.
System idealny dla platformy
Czy nam się to podoba, czy nie, Uber stworzył doskonały ze swojego punktu widzenia system. Po pierwsze pozwolił on im wspiąć się na kolejny poziom optymalizacji kosztów naszej pracy. A jeszcze dodatkowo, mogą być w zasadzie pewni, że prawie wszystkie złożone przez klientów zamówienia zostaną zrealizowane.
Dla nas – kurierów – zmiany te będą raczej opłakane w skutkach. Ktoś spyta, skąd ten dramatyczny ton? Przecież odkąd wprowadzono dynamiczne stawki – dzięki Uberowi – pobiłem swój rekord dniówki, godzinówki, a także wysokości konkretnego kursu. Tak, ja też je pobiłem. Problem polega na tym, że system ten pozwala Uberowi płacić rzeczywiście najniższą możliwą stawkę za każdy kurs. Oczywiście w dni, w które kurierów jest za mało, żeby płynnie realizować zamówienia, Uber płaci pieniądze, do jakich żadna inna aplikacja nawet się nie zbliża. W te dni jednak, w które jest nas na mieście wystarczająco dużo, może płacić dużo mniej niż dotychczas. I teraz niech każdy się zastanowi ile w tym roku było takich dni, że mieliście ciągłość zamówień na Uberze? Uzbiera się choć z 35? Będzie to chociaż 10% dni w roku? Wątpię.
Za nami drwalowa gorączka, w tym okresie zawsze jest gorąco. Nie jest przypadkiem, że Uber wprowadził zmiany właśnie teraz. Warto zresztą zauważyć, że mimo tego gorącego okresu i tak dostawaliśmy też skandalicznie niskie propozycje kursów. Ktoś powie nie bierzmy tych zamówień, to wtedy będą one coraz droższe. No nie. Pamiętajmy, że platformy na potęgę sprowadzają do Polski ludzi, dla których – w ich rodzimym kraju – nasza dniówka to tygodniowy, a może i w niektórych przypadkach miesięczny dochód. Oni nie będą wybrzydzać. Z jednej strony muszą się tu jakoś utrzymać. Z drugiej natomiast – dla nich każdy dolar jaki wyślą do domu to poważna kwota.
Kto ucierpi najbardziej?
Nowy system najbardziej zaboli kurierów samochodowych. Nie dość, że mają oni największe koszty wykonywania dostaw, to jeszcze zawsze bazowali na długich zleceniach. To dzięki nim ich zarobki mogły być – powiedzmy – satysfakcjonujące. W nowym systemie te maksymalne 40 (czy tam czterdzieści kilka złotych) można dostać zarówno za kurs 4km, jak i 20km. Na kurierach samochodowych te 40zł nie robi aż takiego wrażenia, jak na kurierach rowerowych. Za swoje długie kursy i tak dostawali dotąd dość sporo. Stawki za poszczególne kursy wypadały im nieźle nawet w tych cieplejszych okresach roku. Tymczasem w nowym systemie widzimy, że nawet bardzo długie kursy, mogą być proponowane przez Ubera po stawkach zbliżających się w ogóle do granicy opłacalności. Jaki zarobek da Ci kurs, w którym stawka za kilometr wychodzi nieco powyżej 1zł, jeśli 50gr z tego wydasz na samo paliwo?
Konsekwencje poniesiemy wszyscy
Obawiam się, że konsekwencje decyzji Ubera będą dla nas – niestety – jeszcze dalej idące. Nowy system Ubera wprowadza wyzysk kurierów na nowy, niespotykany dotąd poziom. W nowym systemie znika praktycznie pojęcie minimalnej kwoty za kurs. Słyszałem już o zamówieniu za 3,50zł. Sam natomiast dostałem jedno za 3,80zł. Inne platformy zapewne zielenieją teraz z zazdrości i tylko kwestią czasu jest, kiedy same pójdą w tym kierunku.